piątek, 27 stycznia 2017

Moskiewski stróżujący - radziecki "uberhund"

Dzisiejszy wpis miał być pierwotnie poświęcony postaci sir Artura Conan-Doyle`a i książkom jego autorstwa ale gdy tylko sięgnąłem po swoje ulubione opowiadanie "Pies Baskerville`ów" wpis o Moskiewskim stróżującym napisał mi się sam....

Moskiewski Pies Stróżujący - radziecki uberhund. 

 

Moje ulubione zdjęcie "Moskala" - z internetu.

 

Laboratoryjne początku

Jak powszechnie wiadomo, w latach 1943-45 Armia Czerwona przetoczyła się przez pół Europy. "Wyzwalając" poszczególne kraje, czerwonoarmiści palili, gwałcili i zabijali. No i grabili na potęgę wszystko czego nie zabrali ze sobą Niemcy. Łupem mogło paść wszystko. M.in. psy.
Zwierzęta przewiezione do radzieckich laboratoriów były wykorzystywane w różnych badaniach. No i tak jakoś się złożyło, że władzom zamarzył się taki "uberhund" (z niem. nad-pies - nawiązane do nadczłowieka). Postanowiono stworzyć psa podatnego na tresurę, o ładnym eksterierze (wygląd zewnętrzny), ale jednocześnie walecznego i odpornego na trudne warunki pogodowe.
Skrzyżowano więc Owczarki kaukaskie, Ogary rosyjskie (tzn. polskie ale zadomowione w Rosji od naszego pobytu na Kremlu) i moje ukochane Bernardyny oraz kilka innych ras (podobno).
W ten sposób otrzymano psy idealne dla milicji i wojska. Lżejsze o kaukazów i bernardynów, bardziej podatne na tresurę od tych pierwszych i zdrowsze od tych drugich.

Dr Jekyll i Mr Hyde

Milusi c`nie?
Niestety radzieckim naukowcom rzadko co się udawało w 100%. "Moskale" (popularna nazwa Moskiewskiego stróżującego) mają problem z agresją. W Polsce zostały ujęte nawet na wykazie ras o skłonnościach do agresji. Co prawda polska wikipedia (za rosyjską stroną Rosyjskiego Związku Kynologicznego) podaje, że osobniki o cechach niepożądanych (w tym agresywne) były bezwzględnie eliminowane, ale umówmy się, w stosunku do psów wojskowych określenie "nadmierna agresja" nie istnieje.
Na marginesie dodam, że Moskal jest rasą zakazaną w UK.

Jak Moskiewski stróżujący wygląda każdy widzi...

 

...No właśnie niekoniecznie. Koncepcja o stworzeniu Moskiewskiego narodziła się najpewniej na przełomie lat 40-tych i 50-tych. Pierwsze Moskale zaczęły służyć w wojsku w latach 70-tych. Tymczasem pierwszy oficjalny wzorzec opracowano w 1985 roku (wtedy też rasa została oficjalnie zarejestrowana).
Już w 1992 roku dokonano zmian we wzorcu, a w 1997 został on zmieniony (może nie całkiem, ale w znacznym stopniu). I właśnie wzorzec z `97 obowiązuje do dziś.
Rasa jeszcze nie jest zarejestrowana w FCI.


"Mamo patrz! Bernardyn!"

 

- piszczy mała, ubrana na różowo dziewczynka i biegnie w moją stronę. Myślę: "Ta, kurwa, bernardyn. Który upierdoli ci obie ręce i pół twarzy jak tylko spróbujesz się do niego zbliżyć". A mówię: (do psa) "Larry, spokój!", (a do dziewczynki) "Nie, to nie jest bernardyn i nie wolno go głaskać bo nie lubi obcych".
Dziewczynka odchodzi ze łzami w oczach, że nie mogła pogłaskać psa, który - jak powiedziała jej mama - ratuje ludzi w górach.
Mam skłonność do dawania wiary niektórym teoriom spiskowym i czasami wpada mi do głowy taka głupia myśl, że "może Ruskie tego psa zrobily, żeby gupie Polaki myślały, że to Beńki i żeby te psy nam łapy pourywały albo nas pozagryzały we śnie". Jeżeli taki był ich zamysł to prawie im się udało. Większość psów w schroniskach które "wyglądają jak Bernardyny" to Moskiewskie stróżujące. Mimo, że rasa nie jest w Polsce "popularna" to różnych mieszańców i skundlonych sztuk może być u nas "od groma".
Chciałbym tylko nadmienić że moja "sztuka" jest "bernardynem". I wbrew pozorom, nie jest to pies nadmiernie agresywny. Wykazuje zwykłe psie zachowania (może delikatnie spotęgowane tym że miał przejebane w życiu), lepiej widoczne bo jest duży. Na ulicach pałęta się sporo psów o wiele bardziej agresywnych, ale wszyscy mają to w dupie bo psy są małe.
Pisałem już na pewno, że jako społeczeństwo mamy problem z psami (zresztą uważam, że nie tylko) i czeka nas sporo pracy (nie tylko w tej materii). Podtrzymuje moje zdanie.

A tu Laruniek u Pana na kolanach :)






Nie mam pojęcia o czym będzie następny wpis...



sobota, 21 stycznia 2017

Mastif - najsilniejszy pies świata

O Mastifach słów kilka

Jak już wspominałem, molosy to duże psy sprowadzone już w starożytności (najprawdopodobniej przez greków) z Azji. Znane od początku ze swej odwagi i siły były używane jako psy do polowań oraz stróżujące, pociągowe i walczące (w czasie wojny albo na arenach).
Jednym z najbardziej charakterystycznych psów należących do grupy molosów jest mastif, dziś co prawda istnieje wiele różnych ras, które określa się tym mianem, ale ogólnie wszystkie pochodzą od jednego przodka i są do siebie (mniej lub bardziej) podobne. W klasyfikacji FCI mastify zostały zaliczone do grupy II, sekcja 2.1 – Molosy typu mastifa.
Możliwym protoplastą europejskich mastifów - czy też w ogóle molosów (to tylko jedna z hipotez) jest Mastif Tybetański i właśnie o nim chciałbym napisać parę zdań na początek.

Mastif tybetański. źródło dinoanimals.pl

Mastif tybetański (Do-khyi)

Rasa zaliczana do tzw. pierwotnych. Możliwe, że do-khyi jest protoplastą wszystkich znanych nam dziś mastifów i dogów.
Do Europy (w czasach nowożytnych) trafił w XIX wieku przywieziony przez Brytyjczyków.
W Tybecie używany był głównie jako pies stróżujący i pasterski.
Dziś jest używany głównie jako pies towarzyszący, wystawowy i w skrajnych przypadkach do spełniania snobistycznych zachcianek establishmentu. Tak, to właśnie pies tej rasy (tylko o innym umaszczeniu niż ten na zdjęciu) jest najdroższym psem świata. Szczeniak mastifa tybetańskiego o czerwonym (ceglastym) umaszczeniu został sprzedany na aukcji za 2 miliony dolarów!
Pies jest duży, ładny i bardzo niezależny. Na szczęście nie jest wpisany na listę psów agresywnych (w Polsce), dlatego posiadanie psa tej rasy nie wymaga jakiejś dodatkowej papierologii.


Mastif angielski 

Jeden z powodów, aby wyjechać na wyspy i zamieszkać w Devonshire... (inne powody to Aston Martin czekający w garażu i willa Baskerville`ów).
Old English Mastiff (bo taka jest oryginalna nazwa tej rasy) to (zaraz po Bernardynie) najwspanialszy pies świata! Są duże, silne, ciapowate, niezwykle lojalne, odważne i potwornie leniwe. Ale jak już komuś się uda takiego cielaka rozruszać to bardzo trudno go zatrzymać. Psy są bardzo rodzinne, ale mogą mieć tylko jednego przewodnika, nie lubią obcych.
Rasa pochodzi od ciężkich psów, które przywieźli ze sobą na Wyspy Brytyjskie rzymscy legioniści.  Najcięższy pies świata wpisany do Księgi Rekordów Guinessa był Mastifem angielskim. Ważył 155 kg!
Nasze kochane kucyki psy występują w trzech rodzajach umaszczenia: biszkoptowym, ciemnobrązowym i pręgowanym (najczęściej szaro-czarnym). Jak większość mastifów (czy w ogóle molosów) ślinią się wręcz niemiłosiernie.
W Polsce rasa rzadko spotykana na szczęście. A wyglądają tak:

źródło mastiffclub.com



Mastif hiszpański

źródło psy-pies.com
Psy wyhodowane na półwyspie iberyjskim (jak wskazuje nazwa) ok. XVI w. Na początku były używane głównie do polowań na grubą zwierzynę. Obecnie wykorzystywane raczej jako psy pasterskie, stróżujące i towarzyszące. Sprawdzają się w służbach mundurowych. Trochę mniejsze od swoich angielskich kuzynów, a mimo to równie rzadko u nas spotykane.
Są na mojej liście "must have".

 

Mastif pirenejski 

źródło podajlape.pl
Oto na zdjęciu przedstawiciel szlachetnej rasy Mastifów podwórzanych pirenejskich. Rasa jak sama nazwa wskazuje pochodzi z Pirenejów, a dokładniej z jej południowych zboczy (czyli z Hiszpanii). Powstała w połowie XX wieku w wyniku kojarzenia mastifów z Kastylli, Aragonii oraz Nawarry. Czyli wzięli różne burki z północy kraju i zrobili z tego jedną rasę. No i jest. Pies (jak każdy mastif) wielozadaniowy. Stróżujący, pasterski, towarzyszący i tropiący. Duży. Możliwe, że ślini się mniej od ras wymienionych wyżej (ale nie liczyłbym na to).

 

Mastif neapolitański 

Włosi sami nie wiedzą skąd się wziął. Rasa została zaprezentowana po raz pierwszy na wystawie w Mediolanie w 1914 roku. I od tego czasu strasznie się zmieniała. Psy zaczęto dobierać tak, aby miały jak największe fafle i uszy. Zaowocowało to wyjątkowo brzydkim (jak na mój gust) psem o ponaciąganej skórze. Nawet jeżeli mastino neapoletano jest bezpośrednim potomkiem psów
Jeden z "odtwórców" roli Kła w serii filmów o Harrym Potterze
sprowadzonych na półwysep apeniński przez Rzymian, to ze swoim protoplastom ma cholernie mało wspólnego. Psy mało popularne w Polsce. Za to  dość mocno obecne w popkulturze. To właśnie mastify neapolitańskie zagrały Kła (pies Hagrida) w serii filmów o Harrym Potterze. To również mastino neapolitano jest na fotomontażu dotyczącym największego psa świata (gdzie pies jest wielkości konia).

 

Mastif włoski (Cane corso)

Pochodzący z Korsyki (jak wskazuje nazwa) pies bojowy i stróżujący. Trochę mniejszy i nie tak zniszczony przez szalonych hodowców jak MN. Gdyby był większy mógłby stać się moim ulubieńcem i trafić do pierwszej trójki w moim osobistym rankingu. Ale jest stosunkowo mały (samce osiągają wagę do 60 kg).
Coraz popularniejszy w Polsce. Co mnie martwi bo już jest sporo pseudohodowli zajmujących się "produkcją" tych psów. No a jak skończy się "moda" na CC to schroniska będą miały nowych lokatorów. Niestety.
źródło youtube.com

Mastif duński (Broholmer)

źródło pl.wikipedia.org
Jest duży, całkiem możliwe, że jest najbardziej zbliżony wyglądem do psów, które zostały sprowadzone w starożytności do Europy.
I jest rasą odtworzoną. Taką kopią. Ponieważ "oryginał" wymarł całkowicie w XIX wieku.
Obecnie psy towarzyszące i "kanapowe".
Kiedyś psy używane głównie do polowań.
Umaszczenie brązowe, chociaż podobno zdarzają się czarne (ale super!) osobniki.
W Polsce tak mało popularny, że chyba nawet nie ma zarejestrowanej hodowli...

 

Mastif japoński (Tosa Inu)

źródło piesporadnik.pl
Tosa powstał w XIX w. ze skrzyżowania psów występujących w Japonii oraz mastifów przywiezionych przez Brytyjczyków. Został stworzony jako pies stróżujący oraz do... walki.
Prawdziwy samuraj wśród psów. Jest w Polsce na wykazie ras uważanych za agresywne. I już śpieszę donieść, że uważam tą listę za bzdurną, bo osoby posiadające psa z tej listy muszą mieć psa rasowego. Czyli kundel, który wygląda jak Tosa Inu ale Tosą nie jest, nie musi być rejestrowany...

 

Mastif brazylijski (Fila brasileiro)

źródło vetstreet.com

I taki rodzynek na koniec. Pies, który wygląda jak trochę mniejszy Dog niemiecki. Fila barsiliero. Bardzo szybki, zwinny, mądry i niezależny. Pies dla ludzi o żelaznych nerwach i twardym charakterze. Ze wszystkich tu wymienionych, typ najbardziej sportowy. Wymaga dużo ruchu. Ale pewnie też potrafi być cielakowaty :)Coraz popularniejszy w Polsce.

 

Na koniec

Mastify rządzą (razem z dogami)! Następny wpis dotyczący psów pojawi się za dwa tygodnie i będzie dotyczył Moskiewskiego psa stróżującego.

P.S.

Nie pisałem o rozmiarówce, zachowaniu, tresurze ani o chorobach bo wszystkie są zbliżone wzrostem, wagą i charakterem oraz  trapiącymi je problemami zdrowotnymi.
Mam zamiar w swoim czasie zrobić osobne wpisy o tresurze i chorobach dużych psów.

P.P.S. 

Wpis za tydzień będzie poświęcony twórczości sir Artura Conan-Doyle`a. 

 

 

 

czwartek, 12 stycznia 2017

Klub Dumas - książka która zmieniła moje życie

Okładka filmowa

Książka która zmieniła moje życie. 

Książki się czyta. To raczej oczywiste. Ale niektóre czyta się raz, niektóre dwa. Są książki których się niedoczytuje (z różnych powodów) lub czyta fragmentami (bo tak trzeba). Są też książki które można czytać kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy, aż do zaczytania.
Są książki które czyta się w normalnym tempie (każdy ma swoje), albo takie które się czyta wolno lub szybko. Są też książki które się pochłania. Są książki które można smakować i takie które się wręcz połyka.
Dla mnie jedną z książek którą zaczytuję, do której wracam i która ma uświęcone miejsce na moim ołtarzu (regał na książki przeczytane) jest Klub Dumas autorstwa Arturo Pereza-Reverte. Tak. To jest książka przez którą wpadła mi do głowy szalona myśl żeby profesjonalnie zająć się książkami (dokładniej ich sprzedażą). Najpierw kilka spoilerów.



Dziewiąte wrota do królestwa cieni. 

Na podstawie Klubu Dumas powstał film Romana Polańskiego "Dziewiąte wrota". Kto nie oglądał w tego pierwszy rzucę kamieniem. Mimo wielu braków, jest to jeden z najlepszych filmów Polańskiego, a jako taki jest jednym z najlepszych filmów w historii kina (nie wiem czy tak obiektywnie znalazł by się w pierwszej setce, ale w mojej jest na pewno). I teraz najważniejsze zdanie tego wpisu: książka jest lepsza od filmu (jak to bywa wcale często, jeśli nie zawsze). I jeżeli ktoś się ze mną nie zgadza, proszę pozbierać swoje zabawki i przenieść się do innej piaskownicy. Tutaj to ja jestem Varo Borją.
O ile "Dziewiąte wrota" to raczej film fantasy, o tyle "Klub..." to kryminał doprawiony szczyptą realizmu magicznego. Nie chciałbym tutaj robić pełnej analizy porównawczej ani wywlekać na światło dzienne wszystkich różnic pomiędzy "Klubem" a "Wrotami" ale nadmienię tylko o dwóch poważnych różnicach. Po pierwsze Polański wyciął cały wątek któremu "Klub Dumas" zawdzięcza swoją nazwę. Po drugie w książce główny bohater nazywa się Lucas Corso, w filmie ma na imię Dean.

Wino Andegaweńskie

Fabuła książki kręci się wokół rękopisu jednego z rozdziałów "Trzech Muszkieterów" autorstwa Aleksandra Dumasa ojca. Łowca książek Lucas Corso dostaje od swojego przyjaciela zlecenie, ma sprawdzić autentyczność rękopisu "Wina andegaweńskiego". Po tajemniczym samobójstwie poprzedniego właściciela rękopisu sprawy zaczynają się komplikować. Przez karty powieści przewijają się osoby występujące wcześniej u Dumasa. Równocześnie Corso przyjmuje drugie zlecenie. Na polecenie milionera Varo Boji ma sprawdzić autentyczność pewnego starodruku o dość mrocznej historii...
I tak: łowca książek - jest, historia z całą masą nawiązań do klasyki literatury - jest, starodruki - są, ironiczne poczucie humoru - jest, przedstawienie (może troszkę przerysowane) środowiska bibliofilskiego - jest. Książka idealna. Napisana lekko i z polotem. Nawet tłumaczenie Łobodzińskiego daje radę (co nie zdarza się często).
 Polecam Klub Dumas również z innych powodów. Ale diabeł tkwi w szczegółach dlatego niech każdy sam sobie przeczyta tą książkę i sam ją oceni. 


Dziękuję za uwagę. Następny wpis będzie o psach (wprowadzam ruch wahadłowy we wpisach), tym razem o Mastifach.



poniedziałek, 2 stycznia 2017

Pies idealny - Bernardyn


Dzisiejszy wpis będzie o najcudowniejszych, najmądrzejszych, najpiękniejszych, najwierniejszych, najodważniejszych i najsłodszych psach jakie kiedykolwiek wyhodowano czyli o Bernardynach!

Majestatyczny pies św. Bernarda

 

Na początek trochę plotek historii...

Duże psy potocznie zwane bernardynami wyhodowali mnisi prowadzący schronisko w alpejskiej Wielkiej Przełęczy św. Bernarda. Kiedy? Dokładnie nie wiadomo, najprawdopodobniej ok. XVII w. powstała hodowla nastawiona na duże (ale mniejsze od tych dzisiejszych) psy stróżujące i pociągowe. Nie wiadomo też czy mnisi od razu zaczęli używać psów do odnajdywania ludzi pod śniegiem. Ale to właśnie z tą ostatnią czynności kojarzymy dziś bernardyny. Wkład psów w poszukiwania ludzi po zejściu lawiny albo po silnej zawiei jest nie do przecenienia.
Według zachowanych źródeł psy były wysyłane na akcje ratunkowe trójkami bez nadzoru człowieka (!). Po znalezieniu zaginionego delikwenta (albo denata) jeden z psów wracał zawiadomić mnichów, tymczasem dwa pozostałe pieski kładły się koło znalezionego człowieka i ogrzewały go własnym ciałem. Baryłki z alkoholem były po to, żeby delikwent mógł się rozgrzać napojem (jeżeli był przytomny). Tak, kiedyś wierzono, że spożywanie alkoholu na mrozie to dobry pomysł. Zresztą znam kilka osób, które do dziś tak uważają i kiedyś, jeżeli nie będą mieli przy sobie dwóch bernardynów (albo innych dużych i "ciepłych" psów) może się to dla nich źle skończyć.
Podobno rekordzistą w ratowaniu ludzi był Bary. Ale o tym później.
W miarę rozwoju technologii oraz przez znaczący wzrost masy bernardyny zostały wyparte z ratownictwa górskiego.
Hodowlę systematyczną, nastawioną na stworzenie super-psów rozpoczęto dopiero w drugiej połowie XIX w. kiedy pojawiła się w świecie zachodnim moda na takie rzeczy. Pierwszą "świecką" hodowlę założył Heinrich Schumacher. Psy bardzo szybko stały się niesamowicie popularne wśród hodowców szwajcarskich, włoskich, duńskich oraz amerykańskich. W efekcie krzyżowania bernardyna z nowofunlandem otrzymano odmianę szorstkowłosą, która nie nadawała się już do ratownictwa górskiego.
Psy były też dobierane do rozrodu tak, aby otrzymać jak największe osobniki, w efekcie czego z psów, które ważyły bazowo ok. 50 kg zrobiono monstra ważące (czasami) ponad 100! No cóż kwestia odpowiedniej selekcji. Największe osobniki można było spotkać w Danii, Wielkiej Brytanii (gdzie "Benka" próbowano krzyżować z Mastifem) oraz Stanach Zjednoczonych (USAńskie bernardyny w pewnym momencie dość znacząco różniły się od swoich europejskich kuzynów).
W czasie I i II wojny światowej zginęło wielu ludzi, zniszczono wiele rzeczy. Ktoś nawet napisał, że stary świat spłonął. Oberwało się również psom.  Kilka ras pawie doszczętnie wyginęło, w tym Pies św. Bernarda. Np. kiedy Związek Kynologiczny w Polsce reaktywował swoją działalność (w 1948r) i zorganizował pierwszą wystawę psów rasowych, okazało się, że psy zgłaszane jako bernardyny... to owczarki podhalańskie z brązowymi łatami (albo jakaś inna wariacja "na temat").
Na szczęście dzięki tytanicznej pracy prawdziwych i wiernych miłośników tych dużych psów, bernardyny nie zginęły i dziś znów są dość popularną na świecie rasą. Nawet u nas jest kilka fajnych hodowli, które można by polecić.
Współcześnie Bernardyny występują na całym świecie i stały się wręcz jednym z symboli popkultury (o czym za chwilę).
Jako ciekawostkę chciałbym dodać, że moje ukochane psy posłużyły jako rasa bazowa przy tworzeniu dwóch kolejnych ras: Leonbergera (Niemcy) i Moskiewskiego Psa Stróżującego (Rosja), o których też pozwolę sobie napisać w najbliższym czasie.


Bernardyn w popkulturze

Symbol Szwajcarii z charakterystyczną baryłką.
Bernardyn jest chyba najbardziej rozpoznawalną psią rasą. Dzięki swojej ratowniczej działalności (oraz sprawnemu marketingowi Helwetów) stał się jednym z symboli Szwajcarii. To taki szwajcarski "Kapitan Ameryka". Jest dosłownie wszędzie: na pościeli, na magnesach, na pocztówkach w całym kraju można kupić maskotkę z baryłką. Porównanie z Kapitanem "Gwiazdka-Na-Tarczy" nie jest, aż tak przesadzone jakby się mogło wydawać. Archetypowy Bernardyn musi być: odważny, lojalny, tolerancyjny, waleczny ale powinien być misiem-przytulakiem. I ma nieodłączną baryłkę z symbolem kraju, z którego pochodzi (swoją drogą baryłka jest zastrzeżonym produktem).
Wizerunek milusińskiego pieska, który nie gryzie nikogo oprócz złoczyńców utrwalił amerykański film "Beethoven", który doczekał się kilku kontynuacji (jak ktoś z was nie oglądał to polecam tylko pierwszą, kolejnych 4 czy 5 części nie oglądajcie, szkoda czasu).
Kadr z drugiej odsłony przygód Beethovena
Jako ciekawostkę dotyczącą filmu dodam tylko, że w oryginalnej (pierwszej) odsłonie tytułowego Beethovena zagrały 4 różne psy.
Wracając do wizerunku "Psa z baryłką". Bernardyny ratowały ludzi. To fakt, raczej niepodważalny. Z działalnością piesków z Przełęczy św. Bernarda, dokładniej jednego z nich, wiąże się pewne podanie. Otóż w pierwszej połowie XIX w. na przełęczy żył Barry. Pies-ratownik, który wg. różnych wersji uratował kilkudziesięciu ludzi (jak to policzyli nie wie nikt). Najbardziej popularna wersja mówi, że uratował 40 osób, natomiast zginął ratując 41.
Inna wersja jest taka, że zabił go w akcie paniki pijany obywatel Berna, który wyszedłszy z knajpy celem odlania się, zobaczył Barrego biegnącego ciemną uliczką w jego stronę.
Jak było nie dowiemy się nigdy (chyba że zaufamy polskiej Wikipedii), ale najprawdopodobniej pies-bohater został zabity przez człowieka. Jego ciało zostało spreparowane i wypchany Barry trafił do Muzeum Narodowego w Bernie gdzie jako eksponat dotrwał do 1923 roku. Obecnie to co znajduje się w muzeum to gipsowy odlew.

"Barry" w Muzeum Naturalnym w Bernie

Przykłady obecności Bernardynów w popkulturze można by mnożyć. Tylko po co? Nie znam co prawda żadnej piosenki o tych psach ale to się nadrobi. Ale słyszałem że podobno w Wiedniu działał kompozytor o nazwisku (pewnie inspirował się filmem) Beethoven...
Ale nie nadwyrężając waszej cierpliwości będę zmierzał do końca swojej opowieści.

Sytuacja Bernardynów w Polsce

W ogóle obraz bernardynów jaki roztacza przed nami popkultura nie jest specjalnie przesadzony, to naprawdę wspaniałe psy. Ale psy, a nie wielozadaniowe maszynki, które można swobodnie programować, tzn. można, tylko trzeba umieć (w sensie wiedzieć jak się z takimi psami obchodzić i jak je szkolić). Bardzo słabe pojęcie o obchodzeniu się z psami, błędne wyobrażenie o charakterze benków, złe regulacje prawne i zwykły ludzki brak wyobraźni sprawiły, że po Polsce włóczy się (czasami dosłownie) cała masa pseudobernardynów (jednego mam w domu). Większość skundlonych psów w "typie bernardyna" koło bernardyna nawet nie stało. Oczywiście nie chciałbym zostać źle zrozumiany, nie twierdzę że posiadanie "nie rasowego" psa jest złe. Ale na Jowisza! Nie bierzcie szczeniaków z pseudo hodowli, jak macie kundla to go sterylizujcie! A jak nie stać was na wypłacenie kilku tysięcy złotych na szczeniaka, a bardzo chcecie mieć bernardyna, właśnie bernardyna i tylko bernardyna to weźcie sobie psa ze schroniska i koniecznie przypilnujcie, żeby nigdy się nie rozmnożył (sterylizacja psów nie-rasowych powinna być obowiązkowa!). A jak chcecie "sceniacka" a Pan Janusz z Zakopanego ma Bernardyny po "pińćset złoty" to se kupcie maskotkę z baryłką (nawet chińską podróbę, w takiej sytuacji jesteście rozgrzeszeni). Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Jakbyście chcieli adoptować jakiegoś Benka, albo pieska "w typie", albo innego molosa, albo jakiegokolwiek zwierzaka, albo chcielibyście przynajmniej coś wpłacić na bezdomne zwierzęta to prywatnie polecam te dwa adresy:

Bernardyn Fundacja Zwierząt Skrzywdzonych

Fundacja Molosy Adopcje

oraz oczywiście wszystkie schroniska w pobliżu waszych domów. Niezależnie od tego gdzie mieszkacie, przepełnionych schronów u nas nie brakuje.

(Nie ukrywam, że jak przygotowywałem ten wpis to mi się ulało i skrobnąłem kilka słów o sytuacji bezdomnych zwierząt w naszym pięknym kraiku, jak mi się uleje jeszcze bardziej to może nawet to opublikuję).

Polecana książka:

Jako, że blog nazywa się "Książki i psy" a ja jak na razie bajdurzę tylko o psach postanowiłem polecić Wam jedyne dobre opracowanie o Bernardynach w języku polskim.
Okładka książki "Bernardyn" Andrzeja Marcińca

Dziękuję za uwagę! Już niedługo kolejny wpis. Następny podobno będzie o książkach :)

piątek, 30 grudnia 2016

Co wiemy o Molosach

Tytułem wstępu

Dzisiejszy wpis chciałbym poświęcić Molosom. Ale nie lękajcie się! Postaram się nie przynudzać.
Bardzo proszę abyście pamiętali że jestem laikiem a moje wpisy mają charakter popularyzatorski a nie naukowy. Zaczynamy!

Psy Molosów

Wg. polskiej Wikipedii molosami nazywamy "duże psy, z ras o ciężkiej, zwartej budowie, silnie umięśnionych, zwykle o krótkim pysku, wywodzących się prawdopodobnie od jednego przodka." I rzeczywiście do molosów zaliczamy raczej duże (albo bardzo duże) psy, chociaż w całej tej "rodzince" pojawiły się psy maleńkie o wadze nieprzekraczającej 10 kilogramów np. buldożek francuski czy mops. Pamiętajcie jednak, że nawet z małym buldożkiem czy boston terierem (buldożek w wersji amerykańskiej) lepiej nie zaczynać, bo nawet w wersji mini molosy to psy waleczne i nieustraszone.
Nazwa "molosy" wzięła się od greckiego plemienia Molosów, którzy jako jedni z pierwszych ludów w Europie używali protoplastów dzisiejszych Bernardynów, Mastifów, Dogów oraz innych dużych i olbrzymich psów. Skąd molosy wzięły się u starożytnych greków? Ano nie wiadomo. Podejrzewa się, że zostały ściągnięte kilka wieków przed naszą erą (może w czasach Aleksandra Macedońskiego?) w ramach wymiany handlowej albo podbojów. Mogły też przywędrować ze wschodu razem ze swoimi panami jeszcze wcześniej. Jak było naprawdę, chyba nigdy się nie dowiemy, ale możemy podejrzewać, że te duże i silne psy towarzyszą nam od bardzo dawna.

Cave Canem

Prawdziwymi fanami walecznych, zajadłych i ciężkich psów byli starożytni Rzymianie, którzy używali ich do polowań, oraz jako psów pasterskich i stróżujących. To obywatele Imperium Romanum jako pierwsi umieszczali na wrotach swoich posesji ostrzeżenia "Uwaga, groźny pies" (Cave Canem - dosł. strzeż się psa). Podczas rzymskich podbojów molosy dotarły we wszystkie rejony znanego świata. A i później kupcy - odkrywcy i zdobywcy - misjonarze chętnie zabierali ze sobą na dalekie wojaże (zarówno te lądowe jak i morskie) swoich milusińskich. Wiecie skąd wzięła się nazwa Wysp Kanaryjskich prawda?

Psy do walki

 Mimo, że molosy od starożytności robiły niesamowitą karierę jako psy pasterskie (Berneńczyk, Owczarek Kaukaski), stróżujące (Mastif Angielski), myśliwskie (Mastif Hiszpański, Dog Argentyński)  i wojenne (np. Dog Kanaryjski - albo raczej jego protoplasta), największą (nie)sławę zdobyły jako gladiatorzy. Dosłownie. Molosy od zawsze (przynajmniej wg. kronikarzy) walczyły na arenach. Największy rozkwit tego procederu to chyba XVIII i XIX wiek, aczkolwiek starożytność pod tym względem również musiała być bogata (do dziś zachowało się sporo opisów). Psy dostarczały rozrywki walcząc ze sobą, z ludźmi, niedźwiedziami, lwami, słoniami, bykami, tygrysami i... wielbłądami.
Wielowiekowa tresura i selekcja, oraz naturalne predyspozycje zrobiły swoje. Nawet jeżeli macie na kanapie mopsa czy buldożka wiedźcie, że to co właśnie drzemie na waszych kolanach, łasi się, je z waszej ręki i bawi z waszymi dziećmi to rządny krwi wojownik który tylko czeka, aby zerwać okowy i wyjść na arenę zabijać swoich wrogów :)
Ale spokojnie. Od 100 lat z górą już nie hoduje się psów do walki (tere fere), a jeśli nawet to nie jest proceder powszechny (też tere fere). No i najważniejsza jest odpowiednia tresura (niektórzy piszą wychowanie czy tam socjalizacja, ale nie dajcie się zwieść, to jest tresura), jak chcemy sobie wychować małego , przymilnego kanapowca i wiemy jak to zrobić to nam się uda (w 90% przypadków).
Oczywiście większość molosów to psy niezależne, duże i mające tylko jednego przewodnika. Proszę pamiętajcie o tym.

Psy ratownicze

Na szczęście moje ukochane wielkopsy to nie tylko maszyny do zabijania. Najlepszym przykładem są Bernardyny (poświęcę im osobny wpis już niedługo), które stały się archetypem psa-ratownika dzięki swojej działalności na alpejskiej Wielkiej przełęczy św. Bernarda. Niestety "Benków" nie używa się już w ratownictwie górskim, zostały zastąpione innymi lżejszymi rasami.
Na brak pracy nie mogą jednak narzekać tzw. "Wodołazy" czyli Psy z Nowej Funlandii i Landseery, przez całe czas użytkowane w ratownictwie wodnym.
Tymczasem w ratownictwie lądowym wykorzystuje się m.in. Dużego szwajcarskiego psa pasterskiego oraz Berneńskiego psa pasterskiego oraz Owczarka pirenejskiego.Część mastifów i dogów jest też chętnie wykorzystywana przez policję oraz do wykrywania narkotyków i ładunków wybuchowych.

Psy kanapowe 

 Jednak nie czarujmy się. Większość ras zaliczana do grupy molosów to psy towarzyszące. Dotyczy to zarówno mopsa jak i doga niemieckiego.
Nawet jeżeli zwierze zostało wyhodowane do polowania na pumy (patrz dogo argentino) dziś może leżeć na naszej kanapie i oglądać z nami telewizję.
Oczywiście dalej są rasy uznawane za agresywne których nie można tak po prostu trzymać w domu (akurat jest to w praktyce martwa litera prawa), jeżeli już zdecydujemy się trzymać u siebie Mastifa czy Doga, musimy mieć odpowiednie warunki, pies musi mieć dużo ruchu, odpowiednią ilość kontaktu z przewodnikiem itd. Ale niezaprzeczalnie zrobiliśmy z niegdysiejszych łowczych, pasterzy, wojowników, gladiatorów i ochroniarzy, maskotki - przytulanki (jednak nie ze wszystkimi nam się udało np. Owczarek Kaukaski.

Dlaczego tak kochamy Molosy

Molosy zdobywają w Polsce coraz większą popularność. Minęła zła sława Bokserów i Rottwailerów, które w latach 80-tych i 90-tych były używane jako psy stróżujące. Powstaje u nas coraz więcej hodowli (niestety również tych pseudo), które zajmują się najróżniejszymi molosami z całego wachlarza. Owszem, niezbyt często (szczególnie w mieście) można spotkać na ulicy Mastifa Angielskiego czy Hiszpańskiego. Ale Cane Corso, Bernardyn, Bokser, Moskal, Buldog Angielski, Dog de Bordeaux, Bernardyn czy Berneńczyk to psy, które na dobre zajęły miejsce obok innych popularnych ras (jak chociażby Jamnik czy Labrador).
A za co kochamy molosy? Przede wszystkim za niesamowity charakter, za pozornie miśkowaty wygląd i niesamowitą siłę.
Osobom, które lubią molosy albo chciałyby się o nich czegoś dowiedzieć polecam fanpage na facebooku Molosy - Tytani wśród psów.

Dziękuję za uwagę i zapraszam ponownie po Nowym Roku. 

piątek, 23 grudnia 2016

Big Bad Dog(s)

Trzeci post w którym pozwalam sobie na prywatę, (prawie) w całości będzie poświęcony Laremu albo Larry`emu (do dziś nie wiem jak to powinienem pisać) i jego relacjom ze światem. 

Śmierdzące początki

Zacznę od tego jak Lary (stosuję uproszczony zapis bo tak ma w "dowodzie") do nas trafił.
Rok 2014. Pewnego listopadowego (a może jeszcze październikowego) popołudnia siedziałem w Sofie (jeszcze wtedy na Kościuszki) i leniwie przeglądałem facebooka, w pewnym momencie podchodzi do mnie Olga żeby mnie opieprzyć za nic nie robienie ("Kochanie to nie jest tak że jak nic nie robię, ja twórczo myślę."), zagląda mi przez ramię i mówi "Suszku, tu jest strona o molosach! Czemu Ty jej jeszcze nie polubiłeś?". Mówisz, masz. Ze strony "Molosy - Tytani wśród psów", przekierowałem się jeszcze na "Molosy - pilne adopcje" i tam przeglądając ogłoszenia o dostępnych do adopcji "bernardynów" natrafiłem na koszmarnie wychudzonego, z czarną (totalnie nie bernardynią) maską i jednym "niebieskim" okiem pół-psa (w opisie było że jest wykastrowany). Dla potomnych nawet zachowałem to zdjęcie:
Zadzwoniłem do schronu w Rudzie Śląskiej gdzie przebywał "duży, 3 letni pies w typie barnardyna" i umówiłem się na "oglądanie". Pojechaliśmy do schroniska całą rodziną. Tzn. Olga, Lucek, Ja i Ami (!). Jak szliśmy w stronę schroniska ludzie myśleli że idziemy oddać tam psa a nie potencjalnie zabrać. Lary był chudy, brudny, wystrzyżony i potwornie śmierdział (jak to pies ze schroniska), zresztą całe schronisko potwornie śmierdziało (nie dziwię się, opisuję). Lucek bał się i miał odruchy wymiotne ze względu na zapachy w około. Olga była przerażona ilością i wyglądem burków (ok. 200 psów). Amisia prawie dostała zawału... A ja zacząłem mieć wątpliwości. Bo pies duży, bo Lucek nie zapałał do niego miłością, Olga nastawiona sceptycznie itd. Poszliśmy (jeszcze pod opieką jednej z wolontariuszek) na spacer zapoznawczy. Usłyszeliśmy całą znaną historię psa (którą streszczam poniżej). Potem wróciliśmy do domu i przez kilka dni miałem "żydowski pojedynek" (tzn. biłem się z myślami), minęły moje urodziny, parę razy pojechałem Larego wyprowadzić (samodzielnie!). W końcu zdecydowaliśmy z Olgą że pies przyjedzie do nas na weekend, i albo zostanie a ja przyjadę do Rudy i podpisze umowę adopcyjną, albo wrócę z psem i co jakiś czas będę jeździł wyprowadzić go na spacer i no i czasem wrzucimy jakąś kasiorkę na konto stowarzyszenia prowadzącego schronisko. Pies przyjechał. Okazało się że w mieszkaniu nie zajmuje aż tak dużo miejsca (ale śmierdział potwornie dalej). Jest przemiły i trzeba go wyprowadzać co chwilę na pole, bo po więziennym wikcie (chociaż wcześniej też nie jadł za dobrze) ma niekończące się rozwolnienie.
Po przespanej nocy (o dziwo - nie pozagryzał nas, nie zjadł Amisi, nigdzie nie narobił, nie wył) pojechałem do schroniska podpisać umowę adopcyjną. Swoją drogą nie dostałem swojego egzemplarza i nie było żadnej wizyty po adopcyjnej, odnoszę wrażenie że cieszyli się że mają potwornie dużą gębę mniej do wykarmienia i pozbyli się problemu, nie odpowiedzieli nawet maila którego wysłałem, ale na to już spuśćmy zasłonę milczenia.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do fryzjera. Po kąpieli pies dalej śmierdział, ale znacznie mniej, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy że to jego naturalny zapach. Potem był vet. Okazało się że oko da się (potencjalnie)  wyleczyć operacyjnie, ale nie zdecydowaliśmy się - byłoby to bardzo kosztowne, stresujące dla psa i nikt nie dawał gwarancji że operacja i potem trzytygodniowe leczenie odniesie zamierzony skutek.
I w sumie tak trafił mi się kolejny rasowy pies. Który dziś wygląda z grubsza (bo przytył) tak:
 
Gdyby ktoś pytał o nazwy rasy to jest ich kilka: prawiebernardyn, mastif bytomski, mix kaukaza z bernardynem, (pseudo) moskiewski stróżujący, chow chow (ale ta nazwa to osobna anegdota!). Co jest najśmieszniejsze w oryginalnej (takiej która jest z nim od szczeniaka) książeczce zdrowia ma wpisane "bernardyn". A skąd mam tą książeczkę zapytacie. No właśnie do tego chciałem przejść...

Historia Larego (w telegraficznym skrócie)

Lary urodził się (lub trafił tam jako szczenie) w schronisku w Bytomiu. Data urodzenia wpisana w książeczce to październik 2012 (Jest zapisane X.2012 co panie ze schroniska odczytały jako II.2012 przez co w opisie było że ma 3 lata). Został z tego schroniska wzięty jako wyrośnięty szczeniaczek przez rodzinę z małymi dziećmi. Do dziś Lary nie lubi za bardzo małych dziewczynek ubranych na różowo - odnosi się do nich z dość dużym dystansem. Następnie rodzina musiała ze względów ekonomicznych oddać psa do "domu z ogrodem" w Łaziskach Górnych gdzie pies został zatrzaśnięty w kojcu 2x2. Został doprowadzony do takiego stanu że został zabrany "z interwencji" (w Polsce bardzo trudno jest odebrać komuś zwierzę, interwencje z udziałem służb porządkowych zdarzają się nadal stosunkowo rzadko).
Jak trafił do schroniska ważył 50 kilo, miał całe skołtunione futro, oczko już było nieczynne i był zarobaczony jak cholera. Ale miał oryginalną książeczkę (z której wynika że u weterynarza bywał tylko jako lokator schroniska). Po miesięcznej kwarantannie został "wystawiony" do adopcji. I wtedy pojawiłem się ja.
I jak na razie żyje nam się raczej szczęśliwie. Chociaż są zgrzyty, jak to wśród "dużych dominujących samców" (ale o tym w anegdotach).

Zachowanie i charakter

Laruniek jest raczej grzecznym pieskiem (jak założę mu kolczatkę i kaganiec - żartuję, nie nosimy kolczatki), chociaż ma swoje odjazdy i odpały. Jak (prawie) każdy pies nie znosi hałasu. Głośnie krzyki, tumultu, wybuchy, wystrzały, syreny alarmowe, motory, samoloty czy ciężarówki (jeżeli tylko są zbyt blisko) sprawiają że wpada w szał. Nie lubi też dużych zgromadzeń, ludzi w stanie wskazującym na spożycie, wysokich mężczyzn, małych dziewczynek, ludzi w kamizelkach odblaskowych, innych psów, na pewno był kiedyś szczuty na koty i jest niemiłosiernie wręcz cięty na tzw. "meneli". Tak, mój pies jest mocno stróżujący i ma skłonność do agresji.  Za to bardzo lubi kobiety (w szczególności młode albo takie które pachną jedzeniem), ludzi którzy go wyprowadzają na spacer kiedy nas nie ma i pieski które już poznał (w stosunku do psów jest agresywny tylko w pierwszym odruchu, potem może się z nimi bawić). Swoją drogą Ami była na początku przerażona (i obrażona) jego obecnością, ale postanowiła zawalczyć o swoje i teraz wyjada karmę z jego miski i bezczelnie wypija jego wodę (bo jej się nie chce chodzić do kuchni gdzie ma swoje poidełko).

A teraz coś na co wszyscy czekali!

Anegdoty

1. Jak braliśmy Larego ze schroniska, to Pani Wolontariuszka raczyła dać nam kilka dobrych rad na początek naszego wspólnego życia z tak dużym piesełem. Jedną z nich było konsekwentne przestrzeganie zasad i granic bo to "duży dominujący samiec". Wtedy ja wypaliłem: "Proszę się nie bać, jakoś sobie z nim poradzę, w końcu też jestem dużym dominującym samcem".

2. Lary jak już wspominałem straszliwie śmierdział po przywiezieniu ze schroniska. Mimo że dość szybko poszedłem z nim do fryzjera, przesiąknęło tym smrodem całe mieszkanie i nasze ubrania. Jak Olga odwiozła pewnego pięknego dnia Lucka do przedszkola, Młody zaczepił swoją wychowawczynię, Panią Monikę i woła "Pani Moniko! Pani Moniko! Powąchaj mamę." Pani Monika mówi "Lucku! Ale dlaczego mam wąchać twoją mamę?" Lucek "Pachnie Larym!".

3. Na początku Laruńka przychodził do Sofy razem z nami. Przestał jak kiedyś weszły trzy Pańcie (nie mam pojęcia jak do nas trafiły) i jedna mówi (o lokalu) "Łał! Jaka pieczara". A ja "Mamy nawet smoka..." Równolegle Lary się podniósł z ziemi ze swoim "Wrrrrrr....". Panie wybiegły, nie mówiąc nawet "Do widzenia" (to jest akurat częste wśród klientów). Laruniek jest taki fajny!

4. Idę sobie w dół ulicą Kościuszki z Laruńkiem i Amisią. Wracamy z wieczornego spaceru, ciemna noc (na pewno było po 22) a w naszym kierunku zmierza dwóch meneli niosąc coś (chyba telewizor, nie pamiętam). Niosą to idąc jeden za drugim. Jak już byli może dwa, trzy metry od nas już starałem się ich ominąć. Nagle pierwszy się zatrzymuje, podnosi błędny wzrok, podnosi jedną rękę (bo drugą dalej podtrzymywał telewizor), wskazuje na Larego i krzyczy "Ty! Patrz! Kurwa, Czałczał!". Nie pamiętam jak wróciłem wtedy do domu, takim zaniosłem się śmiechem.

Jak mi się jeszcze coś przypomni, albo zdarzy się coś co warto opisać to pewnie powstanie osobny zbiorek psich anegdot .

I jeszcze na koniec. 

Moje wszystkie zwierzęta.

 
Gdybym miał być postacią literacką to pewnie byłbym Hagridem. Gdybym miał warunki, czas i pieniądze aby zajmować się wyłącznie zwierzętami to byłbym właścicielem największego prywatnego zwierzyńca w okolicy.
Oczywiście moja miłość nie sprowadza się tylko do psów chociaż myślę głównie o moich faworytach czyli Molosach. Idealny zestaw to 6 psów. Laruniek i Amisia to razem jeden (bo zakładam że wszystkie będą już tylko większe lub zbliżone od Laruńki), Tymczasem moja top lista wygląda tak: Mastif Angielski, Bernardyn (dla odmiany prawdziwy), Owczarek Kaukaski, Leonberger, Cane corso lub Nowofunland (najlepiej oba). Nawet przez chwilę miałem taką myśl (całkiem na poważnie) żeby rzucić wszystko, pojechać w Beskidy i założyć dom opieki dla molosów. Może jeszcze kiedyś to zrobię.
Tymczasem od (mniej więcej) 2009 roku czyli jak było to  polowanie na wielkiego kota grasującego po Polsce, zamarzył mi się duży kotecek. Jak ostatnio się dowiedziałem że gość ma Pumę (swoją drogą możecie wesprzeć projekt budowy "kojca" dla Nubii- link podaję na końcu) to już wiedziałem co chciałbym dostać pod choinkę :). Oczywiście na pumie concolor pewnie by się nie skończyło. Lwy i Tygrysy też są słodkie i stosunkowo łatwo je oswoić. Niedźwiedzie już nie są takie przyjacielskie, ale np. Warany z Komodo to bardzo fajne zwierzęta.

Dziękuję za uwagę  i życzę zdrowych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia/Solstycjum/Szodrych Godów/ Chanuki/ świeckich Xmas czy czego tam jeszcze chcecie.

A  tu macie link do zrzutki na obiekt szkoleniowy dla Nubii https://zrzutka.pl/puma

Wszystkie zdarzenia oraz osoby zostały zmyślone.






wtorek, 20 grudnia 2016

Creepy Doggie

Zanim zacznę się rozwodzić nad molosami, albo zrecenzuję jakąś książkę, chciałbym jeszcze dwa wpisy poświęcić totalnej prywacie i kogoś przedstawić. Jak wspominałem w poprzednim wpisie jestem opiekunem dwóch psów, tzn. psa i suki, Larego i Ami. Lary to "Big Bad Dog" a Ami to "Creepy Doggie". Pozwólcie że o nich opowiem....

.... I że zacznę od Ami. 


 

Ami jest psem rasowym. Nie śmiejcie się. To jeden z przedstawicieli starożytnej rasy Owczarków Śląskich - psów wywodzących się bezpośrednio od kojotów i szakali. Tu nie trzeba żadnych badań genetycznych. To widać gołym okiem.
Trafiła do nas na początku marca 2010 roku jako 7 tygodniowe szczenie. A trafiła do nas tak: pewnej mroźnej środy wybraliśmy się z rodzinką na targ, po dywan. A mnie w nocy śnił się pies mojej siostry (właściwie bardziej moich rodziców) Ami (też suczka i też przedstawicielka owczarków śląskich) z którą miałem okazję się wychowywać (była moją równolatką czy coś koło tego). To co się stało później w moim skromnym zdaniem jest objawem synchroniczności. Poszliśmy na targ, dywanu żadnego nie wybraliśmy, ale stała Pani koło kartonu z napisem "Oddam pieska w dobre ręce". A w środku dwa szczeniaki. Lucek natychmiast się zakochał (miał wtedy półtora roku i mógł popełnić taki błąd), Olga stwierdziła że nie chce słyszeć o psie, a ja z nadzieją w głosie zapytałem "Duże to to urośnie?", a Pani totalnie nie wyczuwając mojej intencji: "Nie, nie, mamusia była malutka, to one też nie będą wielkie." To obróciłem się na pięcie i idę w stronę odchodzącej Olgi. A Pani za nami krzyczy "Jak ich dzisiaj nie wydam to je utopię!". No to ja znów, w tył zwrot i mówię: "Pani da tą brązową". Olga tylko coś fuknęła, Lucek się ucieszył, ja zastanawiając się co właściwie robię przytachałem szczeniaka do domu (wcześniej zahaczyliśmy o weterynarza). I pies został. Jak się okazało trafnie wybraliśmy imię dla Ami bo jest do Ami bardzo podobno (zresztą obie są z Michałkowic).
Głupota (bo tak ją nazywamy) zaprzyjaźniła się z moim kotem Comą (który rezyduje u moich rodziców) pozwalając spłacić mu karmiczny dług który zaciągnął u poprzedniej Ami. Po drodze była kilka fajnych sytuacji, było kilka które mroziły krew w żyłach. Ale ogólnie myślę że wszyscy jesteśmy zadowoleni.

Jeszcze tylko taka anegdotka na koniec, jak przyjechała do nas moja siostra ze swoją córką Leną (podówczas czteroletnim brzdącem) to mała zakochała się w Amisi i biegała za nią wołając "Choć, sweety doggie". Ja usiłowałem to zmienić na "Smelly doggie" (ale bardziej pasuje do Larego), albo "Sily doggie" (do przyjęcia), ale kiedyś usłyszałem że oko Larego jest "creepy", a że Lary jest Big Bad Dog, to wychodzi że Amisi przysługuje tytuł Creepy Doggie. Zresztą zobaczcie sobie ją bez makijażu:



Wszystkie osoby i zdarzenia zostały zmyślone.