piątek, 23 grudnia 2016

Big Bad Dog(s)

Trzeci post w którym pozwalam sobie na prywatę, (prawie) w całości będzie poświęcony Laremu albo Larry`emu (do dziś nie wiem jak to powinienem pisać) i jego relacjom ze światem. 

Śmierdzące początki

Zacznę od tego jak Lary (stosuję uproszczony zapis bo tak ma w "dowodzie") do nas trafił.
Rok 2014. Pewnego listopadowego (a może jeszcze październikowego) popołudnia siedziałem w Sofie (jeszcze wtedy na Kościuszki) i leniwie przeglądałem facebooka, w pewnym momencie podchodzi do mnie Olga żeby mnie opieprzyć za nic nie robienie ("Kochanie to nie jest tak że jak nic nie robię, ja twórczo myślę."), zagląda mi przez ramię i mówi "Suszku, tu jest strona o molosach! Czemu Ty jej jeszcze nie polubiłeś?". Mówisz, masz. Ze strony "Molosy - Tytani wśród psów", przekierowałem się jeszcze na "Molosy - pilne adopcje" i tam przeglądając ogłoszenia o dostępnych do adopcji "bernardynów" natrafiłem na koszmarnie wychudzonego, z czarną (totalnie nie bernardynią) maską i jednym "niebieskim" okiem pół-psa (w opisie było że jest wykastrowany). Dla potomnych nawet zachowałem to zdjęcie:
Zadzwoniłem do schronu w Rudzie Śląskiej gdzie przebywał "duży, 3 letni pies w typie barnardyna" i umówiłem się na "oglądanie". Pojechaliśmy do schroniska całą rodziną. Tzn. Olga, Lucek, Ja i Ami (!). Jak szliśmy w stronę schroniska ludzie myśleli że idziemy oddać tam psa a nie potencjalnie zabrać. Lary był chudy, brudny, wystrzyżony i potwornie śmierdział (jak to pies ze schroniska), zresztą całe schronisko potwornie śmierdziało (nie dziwię się, opisuję). Lucek bał się i miał odruchy wymiotne ze względu na zapachy w około. Olga była przerażona ilością i wyglądem burków (ok. 200 psów). Amisia prawie dostała zawału... A ja zacząłem mieć wątpliwości. Bo pies duży, bo Lucek nie zapałał do niego miłością, Olga nastawiona sceptycznie itd. Poszliśmy (jeszcze pod opieką jednej z wolontariuszek) na spacer zapoznawczy. Usłyszeliśmy całą znaną historię psa (którą streszczam poniżej). Potem wróciliśmy do domu i przez kilka dni miałem "żydowski pojedynek" (tzn. biłem się z myślami), minęły moje urodziny, parę razy pojechałem Larego wyprowadzić (samodzielnie!). W końcu zdecydowaliśmy z Olgą że pies przyjedzie do nas na weekend, i albo zostanie a ja przyjadę do Rudy i podpisze umowę adopcyjną, albo wrócę z psem i co jakiś czas będę jeździł wyprowadzić go na spacer i no i czasem wrzucimy jakąś kasiorkę na konto stowarzyszenia prowadzącego schronisko. Pies przyjechał. Okazało się że w mieszkaniu nie zajmuje aż tak dużo miejsca (ale śmierdział potwornie dalej). Jest przemiły i trzeba go wyprowadzać co chwilę na pole, bo po więziennym wikcie (chociaż wcześniej też nie jadł za dobrze) ma niekończące się rozwolnienie.
Po przespanej nocy (o dziwo - nie pozagryzał nas, nie zjadł Amisi, nigdzie nie narobił, nie wył) pojechałem do schroniska podpisać umowę adopcyjną. Swoją drogą nie dostałem swojego egzemplarza i nie było żadnej wizyty po adopcyjnej, odnoszę wrażenie że cieszyli się że mają potwornie dużą gębę mniej do wykarmienia i pozbyli się problemu, nie odpowiedzieli nawet maila którego wysłałem, ale na to już spuśćmy zasłonę milczenia.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do fryzjera. Po kąpieli pies dalej śmierdział, ale znacznie mniej, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy że to jego naturalny zapach. Potem był vet. Okazało się że oko da się (potencjalnie)  wyleczyć operacyjnie, ale nie zdecydowaliśmy się - byłoby to bardzo kosztowne, stresujące dla psa i nikt nie dawał gwarancji że operacja i potem trzytygodniowe leczenie odniesie zamierzony skutek.
I w sumie tak trafił mi się kolejny rasowy pies. Który dziś wygląda z grubsza (bo przytył) tak:
 
Gdyby ktoś pytał o nazwy rasy to jest ich kilka: prawiebernardyn, mastif bytomski, mix kaukaza z bernardynem, (pseudo) moskiewski stróżujący, chow chow (ale ta nazwa to osobna anegdota!). Co jest najśmieszniejsze w oryginalnej (takiej która jest z nim od szczeniaka) książeczce zdrowia ma wpisane "bernardyn". A skąd mam tą książeczkę zapytacie. No właśnie do tego chciałem przejść...

Historia Larego (w telegraficznym skrócie)

Lary urodził się (lub trafił tam jako szczenie) w schronisku w Bytomiu. Data urodzenia wpisana w książeczce to październik 2012 (Jest zapisane X.2012 co panie ze schroniska odczytały jako II.2012 przez co w opisie było że ma 3 lata). Został z tego schroniska wzięty jako wyrośnięty szczeniaczek przez rodzinę z małymi dziećmi. Do dziś Lary nie lubi za bardzo małych dziewczynek ubranych na różowo - odnosi się do nich z dość dużym dystansem. Następnie rodzina musiała ze względów ekonomicznych oddać psa do "domu z ogrodem" w Łaziskach Górnych gdzie pies został zatrzaśnięty w kojcu 2x2. Został doprowadzony do takiego stanu że został zabrany "z interwencji" (w Polsce bardzo trudno jest odebrać komuś zwierzę, interwencje z udziałem służb porządkowych zdarzają się nadal stosunkowo rzadko).
Jak trafił do schroniska ważył 50 kilo, miał całe skołtunione futro, oczko już było nieczynne i był zarobaczony jak cholera. Ale miał oryginalną książeczkę (z której wynika że u weterynarza bywał tylko jako lokator schroniska). Po miesięcznej kwarantannie został "wystawiony" do adopcji. I wtedy pojawiłem się ja.
I jak na razie żyje nam się raczej szczęśliwie. Chociaż są zgrzyty, jak to wśród "dużych dominujących samców" (ale o tym w anegdotach).

Zachowanie i charakter

Laruniek jest raczej grzecznym pieskiem (jak założę mu kolczatkę i kaganiec - żartuję, nie nosimy kolczatki), chociaż ma swoje odjazdy i odpały. Jak (prawie) każdy pies nie znosi hałasu. Głośnie krzyki, tumultu, wybuchy, wystrzały, syreny alarmowe, motory, samoloty czy ciężarówki (jeżeli tylko są zbyt blisko) sprawiają że wpada w szał. Nie lubi też dużych zgromadzeń, ludzi w stanie wskazującym na spożycie, wysokich mężczyzn, małych dziewczynek, ludzi w kamizelkach odblaskowych, innych psów, na pewno był kiedyś szczuty na koty i jest niemiłosiernie wręcz cięty na tzw. "meneli". Tak, mój pies jest mocno stróżujący i ma skłonność do agresji.  Za to bardzo lubi kobiety (w szczególności młode albo takie które pachną jedzeniem), ludzi którzy go wyprowadzają na spacer kiedy nas nie ma i pieski które już poznał (w stosunku do psów jest agresywny tylko w pierwszym odruchu, potem może się z nimi bawić). Swoją drogą Ami była na początku przerażona (i obrażona) jego obecnością, ale postanowiła zawalczyć o swoje i teraz wyjada karmę z jego miski i bezczelnie wypija jego wodę (bo jej się nie chce chodzić do kuchni gdzie ma swoje poidełko).

A teraz coś na co wszyscy czekali!

Anegdoty

1. Jak braliśmy Larego ze schroniska, to Pani Wolontariuszka raczyła dać nam kilka dobrych rad na początek naszego wspólnego życia z tak dużym piesełem. Jedną z nich było konsekwentne przestrzeganie zasad i granic bo to "duży dominujący samiec". Wtedy ja wypaliłem: "Proszę się nie bać, jakoś sobie z nim poradzę, w końcu też jestem dużym dominującym samcem".

2. Lary jak już wspominałem straszliwie śmierdział po przywiezieniu ze schroniska. Mimo że dość szybko poszedłem z nim do fryzjera, przesiąknęło tym smrodem całe mieszkanie i nasze ubrania. Jak Olga odwiozła pewnego pięknego dnia Lucka do przedszkola, Młody zaczepił swoją wychowawczynię, Panią Monikę i woła "Pani Moniko! Pani Moniko! Powąchaj mamę." Pani Monika mówi "Lucku! Ale dlaczego mam wąchać twoją mamę?" Lucek "Pachnie Larym!".

3. Na początku Laruńka przychodził do Sofy razem z nami. Przestał jak kiedyś weszły trzy Pańcie (nie mam pojęcia jak do nas trafiły) i jedna mówi (o lokalu) "Łał! Jaka pieczara". A ja "Mamy nawet smoka..." Równolegle Lary się podniósł z ziemi ze swoim "Wrrrrrr....". Panie wybiegły, nie mówiąc nawet "Do widzenia" (to jest akurat częste wśród klientów). Laruniek jest taki fajny!

4. Idę sobie w dół ulicą Kościuszki z Laruńkiem i Amisią. Wracamy z wieczornego spaceru, ciemna noc (na pewno było po 22) a w naszym kierunku zmierza dwóch meneli niosąc coś (chyba telewizor, nie pamiętam). Niosą to idąc jeden za drugim. Jak już byli może dwa, trzy metry od nas już starałem się ich ominąć. Nagle pierwszy się zatrzymuje, podnosi błędny wzrok, podnosi jedną rękę (bo drugą dalej podtrzymywał telewizor), wskazuje na Larego i krzyczy "Ty! Patrz! Kurwa, Czałczał!". Nie pamiętam jak wróciłem wtedy do domu, takim zaniosłem się śmiechem.

Jak mi się jeszcze coś przypomni, albo zdarzy się coś co warto opisać to pewnie powstanie osobny zbiorek psich anegdot .

I jeszcze na koniec. 

Moje wszystkie zwierzęta.

 
Gdybym miał być postacią literacką to pewnie byłbym Hagridem. Gdybym miał warunki, czas i pieniądze aby zajmować się wyłącznie zwierzętami to byłbym właścicielem największego prywatnego zwierzyńca w okolicy.
Oczywiście moja miłość nie sprowadza się tylko do psów chociaż myślę głównie o moich faworytach czyli Molosach. Idealny zestaw to 6 psów. Laruniek i Amisia to razem jeden (bo zakładam że wszystkie będą już tylko większe lub zbliżone od Laruńki), Tymczasem moja top lista wygląda tak: Mastif Angielski, Bernardyn (dla odmiany prawdziwy), Owczarek Kaukaski, Leonberger, Cane corso lub Nowofunland (najlepiej oba). Nawet przez chwilę miałem taką myśl (całkiem na poważnie) żeby rzucić wszystko, pojechać w Beskidy i założyć dom opieki dla molosów. Może jeszcze kiedyś to zrobię.
Tymczasem od (mniej więcej) 2009 roku czyli jak było to  polowanie na wielkiego kota grasującego po Polsce, zamarzył mi się duży kotecek. Jak ostatnio się dowiedziałem że gość ma Pumę (swoją drogą możecie wesprzeć projekt budowy "kojca" dla Nubii- link podaję na końcu) to już wiedziałem co chciałbym dostać pod choinkę :). Oczywiście na pumie concolor pewnie by się nie skończyło. Lwy i Tygrysy też są słodkie i stosunkowo łatwo je oswoić. Niedźwiedzie już nie są takie przyjacielskie, ale np. Warany z Komodo to bardzo fajne zwierzęta.

Dziękuję za uwagę  i życzę zdrowych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia/Solstycjum/Szodrych Godów/ Chanuki/ świeckich Xmas czy czego tam jeszcze chcecie.

A  tu macie link do zrzutki na obiekt szkoleniowy dla Nubii https://zrzutka.pl/puma

Wszystkie zdarzenia oraz osoby zostały zmyślone.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz