piątek, 30 grudnia 2016

Co wiemy o Molosach

Tytułem wstępu

Dzisiejszy wpis chciałbym poświęcić Molosom. Ale nie lękajcie się! Postaram się nie przynudzać.
Bardzo proszę abyście pamiętali że jestem laikiem a moje wpisy mają charakter popularyzatorski a nie naukowy. Zaczynamy!

Psy Molosów

Wg. polskiej Wikipedii molosami nazywamy "duże psy, z ras o ciężkiej, zwartej budowie, silnie umięśnionych, zwykle o krótkim pysku, wywodzących się prawdopodobnie od jednego przodka." I rzeczywiście do molosów zaliczamy raczej duże (albo bardzo duże) psy, chociaż w całej tej "rodzince" pojawiły się psy maleńkie o wadze nieprzekraczającej 10 kilogramów np. buldożek francuski czy mops. Pamiętajcie jednak, że nawet z małym buldożkiem czy boston terierem (buldożek w wersji amerykańskiej) lepiej nie zaczynać, bo nawet w wersji mini molosy to psy waleczne i nieustraszone.
Nazwa "molosy" wzięła się od greckiego plemienia Molosów, którzy jako jedni z pierwszych ludów w Europie używali protoplastów dzisiejszych Bernardynów, Mastifów, Dogów oraz innych dużych i olbrzymich psów. Skąd molosy wzięły się u starożytnych greków? Ano nie wiadomo. Podejrzewa się, że zostały ściągnięte kilka wieków przed naszą erą (może w czasach Aleksandra Macedońskiego?) w ramach wymiany handlowej albo podbojów. Mogły też przywędrować ze wschodu razem ze swoimi panami jeszcze wcześniej. Jak było naprawdę, chyba nigdy się nie dowiemy, ale możemy podejrzewać, że te duże i silne psy towarzyszą nam od bardzo dawna.

Cave Canem

Prawdziwymi fanami walecznych, zajadłych i ciężkich psów byli starożytni Rzymianie, którzy używali ich do polowań, oraz jako psów pasterskich i stróżujących. To obywatele Imperium Romanum jako pierwsi umieszczali na wrotach swoich posesji ostrzeżenia "Uwaga, groźny pies" (Cave Canem - dosł. strzeż się psa). Podczas rzymskich podbojów molosy dotarły we wszystkie rejony znanego świata. A i później kupcy - odkrywcy i zdobywcy - misjonarze chętnie zabierali ze sobą na dalekie wojaże (zarówno te lądowe jak i morskie) swoich milusińskich. Wiecie skąd wzięła się nazwa Wysp Kanaryjskich prawda?

Psy do walki

 Mimo, że molosy od starożytności robiły niesamowitą karierę jako psy pasterskie (Berneńczyk, Owczarek Kaukaski), stróżujące (Mastif Angielski), myśliwskie (Mastif Hiszpański, Dog Argentyński)  i wojenne (np. Dog Kanaryjski - albo raczej jego protoplasta), największą (nie)sławę zdobyły jako gladiatorzy. Dosłownie. Molosy od zawsze (przynajmniej wg. kronikarzy) walczyły na arenach. Największy rozkwit tego procederu to chyba XVIII i XIX wiek, aczkolwiek starożytność pod tym względem również musiała być bogata (do dziś zachowało się sporo opisów). Psy dostarczały rozrywki walcząc ze sobą, z ludźmi, niedźwiedziami, lwami, słoniami, bykami, tygrysami i... wielbłądami.
Wielowiekowa tresura i selekcja, oraz naturalne predyspozycje zrobiły swoje. Nawet jeżeli macie na kanapie mopsa czy buldożka wiedźcie, że to co właśnie drzemie na waszych kolanach, łasi się, je z waszej ręki i bawi z waszymi dziećmi to rządny krwi wojownik który tylko czeka, aby zerwać okowy i wyjść na arenę zabijać swoich wrogów :)
Ale spokojnie. Od 100 lat z górą już nie hoduje się psów do walki (tere fere), a jeśli nawet to nie jest proceder powszechny (też tere fere). No i najważniejsza jest odpowiednia tresura (niektórzy piszą wychowanie czy tam socjalizacja, ale nie dajcie się zwieść, to jest tresura), jak chcemy sobie wychować małego , przymilnego kanapowca i wiemy jak to zrobić to nam się uda (w 90% przypadków).
Oczywiście większość molosów to psy niezależne, duże i mające tylko jednego przewodnika. Proszę pamiętajcie o tym.

Psy ratownicze

Na szczęście moje ukochane wielkopsy to nie tylko maszyny do zabijania. Najlepszym przykładem są Bernardyny (poświęcę im osobny wpis już niedługo), które stały się archetypem psa-ratownika dzięki swojej działalności na alpejskiej Wielkiej przełęczy św. Bernarda. Niestety "Benków" nie używa się już w ratownictwie górskim, zostały zastąpione innymi lżejszymi rasami.
Na brak pracy nie mogą jednak narzekać tzw. "Wodołazy" czyli Psy z Nowej Funlandii i Landseery, przez całe czas użytkowane w ratownictwie wodnym.
Tymczasem w ratownictwie lądowym wykorzystuje się m.in. Dużego szwajcarskiego psa pasterskiego oraz Berneńskiego psa pasterskiego oraz Owczarka pirenejskiego.Część mastifów i dogów jest też chętnie wykorzystywana przez policję oraz do wykrywania narkotyków i ładunków wybuchowych.

Psy kanapowe 

 Jednak nie czarujmy się. Większość ras zaliczana do grupy molosów to psy towarzyszące. Dotyczy to zarówno mopsa jak i doga niemieckiego.
Nawet jeżeli zwierze zostało wyhodowane do polowania na pumy (patrz dogo argentino) dziś może leżeć na naszej kanapie i oglądać z nami telewizję.
Oczywiście dalej są rasy uznawane za agresywne których nie można tak po prostu trzymać w domu (akurat jest to w praktyce martwa litera prawa), jeżeli już zdecydujemy się trzymać u siebie Mastifa czy Doga, musimy mieć odpowiednie warunki, pies musi mieć dużo ruchu, odpowiednią ilość kontaktu z przewodnikiem itd. Ale niezaprzeczalnie zrobiliśmy z niegdysiejszych łowczych, pasterzy, wojowników, gladiatorów i ochroniarzy, maskotki - przytulanki (jednak nie ze wszystkimi nam się udało np. Owczarek Kaukaski.

Dlaczego tak kochamy Molosy

Molosy zdobywają w Polsce coraz większą popularność. Minęła zła sława Bokserów i Rottwailerów, które w latach 80-tych i 90-tych były używane jako psy stróżujące. Powstaje u nas coraz więcej hodowli (niestety również tych pseudo), które zajmują się najróżniejszymi molosami z całego wachlarza. Owszem, niezbyt często (szczególnie w mieście) można spotkać na ulicy Mastifa Angielskiego czy Hiszpańskiego. Ale Cane Corso, Bernardyn, Bokser, Moskal, Buldog Angielski, Dog de Bordeaux, Bernardyn czy Berneńczyk to psy, które na dobre zajęły miejsce obok innych popularnych ras (jak chociażby Jamnik czy Labrador).
A za co kochamy molosy? Przede wszystkim za niesamowity charakter, za pozornie miśkowaty wygląd i niesamowitą siłę.
Osobom, które lubią molosy albo chciałyby się o nich czegoś dowiedzieć polecam fanpage na facebooku Molosy - Tytani wśród psów.

Dziękuję za uwagę i zapraszam ponownie po Nowym Roku. 

piątek, 23 grudnia 2016

Big Bad Dog(s)

Trzeci post w którym pozwalam sobie na prywatę, (prawie) w całości będzie poświęcony Laremu albo Larry`emu (do dziś nie wiem jak to powinienem pisać) i jego relacjom ze światem. 

Śmierdzące początki

Zacznę od tego jak Lary (stosuję uproszczony zapis bo tak ma w "dowodzie") do nas trafił.
Rok 2014. Pewnego listopadowego (a może jeszcze październikowego) popołudnia siedziałem w Sofie (jeszcze wtedy na Kościuszki) i leniwie przeglądałem facebooka, w pewnym momencie podchodzi do mnie Olga żeby mnie opieprzyć za nic nie robienie ("Kochanie to nie jest tak że jak nic nie robię, ja twórczo myślę."), zagląda mi przez ramię i mówi "Suszku, tu jest strona o molosach! Czemu Ty jej jeszcze nie polubiłeś?". Mówisz, masz. Ze strony "Molosy - Tytani wśród psów", przekierowałem się jeszcze na "Molosy - pilne adopcje" i tam przeglądając ogłoszenia o dostępnych do adopcji "bernardynów" natrafiłem na koszmarnie wychudzonego, z czarną (totalnie nie bernardynią) maską i jednym "niebieskim" okiem pół-psa (w opisie było że jest wykastrowany). Dla potomnych nawet zachowałem to zdjęcie:
Zadzwoniłem do schronu w Rudzie Śląskiej gdzie przebywał "duży, 3 letni pies w typie barnardyna" i umówiłem się na "oglądanie". Pojechaliśmy do schroniska całą rodziną. Tzn. Olga, Lucek, Ja i Ami (!). Jak szliśmy w stronę schroniska ludzie myśleli że idziemy oddać tam psa a nie potencjalnie zabrać. Lary był chudy, brudny, wystrzyżony i potwornie śmierdział (jak to pies ze schroniska), zresztą całe schronisko potwornie śmierdziało (nie dziwię się, opisuję). Lucek bał się i miał odruchy wymiotne ze względu na zapachy w około. Olga była przerażona ilością i wyglądem burków (ok. 200 psów). Amisia prawie dostała zawału... A ja zacząłem mieć wątpliwości. Bo pies duży, bo Lucek nie zapałał do niego miłością, Olga nastawiona sceptycznie itd. Poszliśmy (jeszcze pod opieką jednej z wolontariuszek) na spacer zapoznawczy. Usłyszeliśmy całą znaną historię psa (którą streszczam poniżej). Potem wróciliśmy do domu i przez kilka dni miałem "żydowski pojedynek" (tzn. biłem się z myślami), minęły moje urodziny, parę razy pojechałem Larego wyprowadzić (samodzielnie!). W końcu zdecydowaliśmy z Olgą że pies przyjedzie do nas na weekend, i albo zostanie a ja przyjadę do Rudy i podpisze umowę adopcyjną, albo wrócę z psem i co jakiś czas będę jeździł wyprowadzić go na spacer i no i czasem wrzucimy jakąś kasiorkę na konto stowarzyszenia prowadzącego schronisko. Pies przyjechał. Okazało się że w mieszkaniu nie zajmuje aż tak dużo miejsca (ale śmierdział potwornie dalej). Jest przemiły i trzeba go wyprowadzać co chwilę na pole, bo po więziennym wikcie (chociaż wcześniej też nie jadł za dobrze) ma niekończące się rozwolnienie.
Po przespanej nocy (o dziwo - nie pozagryzał nas, nie zjadł Amisi, nigdzie nie narobił, nie wył) pojechałem do schroniska podpisać umowę adopcyjną. Swoją drogą nie dostałem swojego egzemplarza i nie było żadnej wizyty po adopcyjnej, odnoszę wrażenie że cieszyli się że mają potwornie dużą gębę mniej do wykarmienia i pozbyli się problemu, nie odpowiedzieli nawet maila którego wysłałem, ale na to już spuśćmy zasłonę milczenia.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do fryzjera. Po kąpieli pies dalej śmierdział, ale znacznie mniej, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy że to jego naturalny zapach. Potem był vet. Okazało się że oko da się (potencjalnie)  wyleczyć operacyjnie, ale nie zdecydowaliśmy się - byłoby to bardzo kosztowne, stresujące dla psa i nikt nie dawał gwarancji że operacja i potem trzytygodniowe leczenie odniesie zamierzony skutek.
I w sumie tak trafił mi się kolejny rasowy pies. Który dziś wygląda z grubsza (bo przytył) tak:
 
Gdyby ktoś pytał o nazwy rasy to jest ich kilka: prawiebernardyn, mastif bytomski, mix kaukaza z bernardynem, (pseudo) moskiewski stróżujący, chow chow (ale ta nazwa to osobna anegdota!). Co jest najśmieszniejsze w oryginalnej (takiej która jest z nim od szczeniaka) książeczce zdrowia ma wpisane "bernardyn". A skąd mam tą książeczkę zapytacie. No właśnie do tego chciałem przejść...

Historia Larego (w telegraficznym skrócie)

Lary urodził się (lub trafił tam jako szczenie) w schronisku w Bytomiu. Data urodzenia wpisana w książeczce to październik 2012 (Jest zapisane X.2012 co panie ze schroniska odczytały jako II.2012 przez co w opisie było że ma 3 lata). Został z tego schroniska wzięty jako wyrośnięty szczeniaczek przez rodzinę z małymi dziećmi. Do dziś Lary nie lubi za bardzo małych dziewczynek ubranych na różowo - odnosi się do nich z dość dużym dystansem. Następnie rodzina musiała ze względów ekonomicznych oddać psa do "domu z ogrodem" w Łaziskach Górnych gdzie pies został zatrzaśnięty w kojcu 2x2. Został doprowadzony do takiego stanu że został zabrany "z interwencji" (w Polsce bardzo trudno jest odebrać komuś zwierzę, interwencje z udziałem służb porządkowych zdarzają się nadal stosunkowo rzadko).
Jak trafił do schroniska ważył 50 kilo, miał całe skołtunione futro, oczko już było nieczynne i był zarobaczony jak cholera. Ale miał oryginalną książeczkę (z której wynika że u weterynarza bywał tylko jako lokator schroniska). Po miesięcznej kwarantannie został "wystawiony" do adopcji. I wtedy pojawiłem się ja.
I jak na razie żyje nam się raczej szczęśliwie. Chociaż są zgrzyty, jak to wśród "dużych dominujących samców" (ale o tym w anegdotach).

Zachowanie i charakter

Laruniek jest raczej grzecznym pieskiem (jak założę mu kolczatkę i kaganiec - żartuję, nie nosimy kolczatki), chociaż ma swoje odjazdy i odpały. Jak (prawie) każdy pies nie znosi hałasu. Głośnie krzyki, tumultu, wybuchy, wystrzały, syreny alarmowe, motory, samoloty czy ciężarówki (jeżeli tylko są zbyt blisko) sprawiają że wpada w szał. Nie lubi też dużych zgromadzeń, ludzi w stanie wskazującym na spożycie, wysokich mężczyzn, małych dziewczynek, ludzi w kamizelkach odblaskowych, innych psów, na pewno był kiedyś szczuty na koty i jest niemiłosiernie wręcz cięty na tzw. "meneli". Tak, mój pies jest mocno stróżujący i ma skłonność do agresji.  Za to bardzo lubi kobiety (w szczególności młode albo takie które pachną jedzeniem), ludzi którzy go wyprowadzają na spacer kiedy nas nie ma i pieski które już poznał (w stosunku do psów jest agresywny tylko w pierwszym odruchu, potem może się z nimi bawić). Swoją drogą Ami była na początku przerażona (i obrażona) jego obecnością, ale postanowiła zawalczyć o swoje i teraz wyjada karmę z jego miski i bezczelnie wypija jego wodę (bo jej się nie chce chodzić do kuchni gdzie ma swoje poidełko).

A teraz coś na co wszyscy czekali!

Anegdoty

1. Jak braliśmy Larego ze schroniska, to Pani Wolontariuszka raczyła dać nam kilka dobrych rad na początek naszego wspólnego życia z tak dużym piesełem. Jedną z nich było konsekwentne przestrzeganie zasad i granic bo to "duży dominujący samiec". Wtedy ja wypaliłem: "Proszę się nie bać, jakoś sobie z nim poradzę, w końcu też jestem dużym dominującym samcem".

2. Lary jak już wspominałem straszliwie śmierdział po przywiezieniu ze schroniska. Mimo że dość szybko poszedłem z nim do fryzjera, przesiąknęło tym smrodem całe mieszkanie i nasze ubrania. Jak Olga odwiozła pewnego pięknego dnia Lucka do przedszkola, Młody zaczepił swoją wychowawczynię, Panią Monikę i woła "Pani Moniko! Pani Moniko! Powąchaj mamę." Pani Monika mówi "Lucku! Ale dlaczego mam wąchać twoją mamę?" Lucek "Pachnie Larym!".

3. Na początku Laruńka przychodził do Sofy razem z nami. Przestał jak kiedyś weszły trzy Pańcie (nie mam pojęcia jak do nas trafiły) i jedna mówi (o lokalu) "Łał! Jaka pieczara". A ja "Mamy nawet smoka..." Równolegle Lary się podniósł z ziemi ze swoim "Wrrrrrr....". Panie wybiegły, nie mówiąc nawet "Do widzenia" (to jest akurat częste wśród klientów). Laruniek jest taki fajny!

4. Idę sobie w dół ulicą Kościuszki z Laruńkiem i Amisią. Wracamy z wieczornego spaceru, ciemna noc (na pewno było po 22) a w naszym kierunku zmierza dwóch meneli niosąc coś (chyba telewizor, nie pamiętam). Niosą to idąc jeden za drugim. Jak już byli może dwa, trzy metry od nas już starałem się ich ominąć. Nagle pierwszy się zatrzymuje, podnosi błędny wzrok, podnosi jedną rękę (bo drugą dalej podtrzymywał telewizor), wskazuje na Larego i krzyczy "Ty! Patrz! Kurwa, Czałczał!". Nie pamiętam jak wróciłem wtedy do domu, takim zaniosłem się śmiechem.

Jak mi się jeszcze coś przypomni, albo zdarzy się coś co warto opisać to pewnie powstanie osobny zbiorek psich anegdot .

I jeszcze na koniec. 

Moje wszystkie zwierzęta.

 
Gdybym miał być postacią literacką to pewnie byłbym Hagridem. Gdybym miał warunki, czas i pieniądze aby zajmować się wyłącznie zwierzętami to byłbym właścicielem największego prywatnego zwierzyńca w okolicy.
Oczywiście moja miłość nie sprowadza się tylko do psów chociaż myślę głównie o moich faworytach czyli Molosach. Idealny zestaw to 6 psów. Laruniek i Amisia to razem jeden (bo zakładam że wszystkie będą już tylko większe lub zbliżone od Laruńki), Tymczasem moja top lista wygląda tak: Mastif Angielski, Bernardyn (dla odmiany prawdziwy), Owczarek Kaukaski, Leonberger, Cane corso lub Nowofunland (najlepiej oba). Nawet przez chwilę miałem taką myśl (całkiem na poważnie) żeby rzucić wszystko, pojechać w Beskidy i założyć dom opieki dla molosów. Może jeszcze kiedyś to zrobię.
Tymczasem od (mniej więcej) 2009 roku czyli jak było to  polowanie na wielkiego kota grasującego po Polsce, zamarzył mi się duży kotecek. Jak ostatnio się dowiedziałem że gość ma Pumę (swoją drogą możecie wesprzeć projekt budowy "kojca" dla Nubii- link podaję na końcu) to już wiedziałem co chciałbym dostać pod choinkę :). Oczywiście na pumie concolor pewnie by się nie skończyło. Lwy i Tygrysy też są słodkie i stosunkowo łatwo je oswoić. Niedźwiedzie już nie są takie przyjacielskie, ale np. Warany z Komodo to bardzo fajne zwierzęta.

Dziękuję za uwagę  i życzę zdrowych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia/Solstycjum/Szodrych Godów/ Chanuki/ świeckich Xmas czy czego tam jeszcze chcecie.

A  tu macie link do zrzutki na obiekt szkoleniowy dla Nubii https://zrzutka.pl/puma

Wszystkie zdarzenia oraz osoby zostały zmyślone.






wtorek, 20 grudnia 2016

Creepy Doggie

Zanim zacznę się rozwodzić nad molosami, albo zrecenzuję jakąś książkę, chciałbym jeszcze dwa wpisy poświęcić totalnej prywacie i kogoś przedstawić. Jak wspominałem w poprzednim wpisie jestem opiekunem dwóch psów, tzn. psa i suki, Larego i Ami. Lary to "Big Bad Dog" a Ami to "Creepy Doggie". Pozwólcie że o nich opowiem....

.... I że zacznę od Ami. 


 

Ami jest psem rasowym. Nie śmiejcie się. To jeden z przedstawicieli starożytnej rasy Owczarków Śląskich - psów wywodzących się bezpośrednio od kojotów i szakali. Tu nie trzeba żadnych badań genetycznych. To widać gołym okiem.
Trafiła do nas na początku marca 2010 roku jako 7 tygodniowe szczenie. A trafiła do nas tak: pewnej mroźnej środy wybraliśmy się z rodzinką na targ, po dywan. A mnie w nocy śnił się pies mojej siostry (właściwie bardziej moich rodziców) Ami (też suczka i też przedstawicielka owczarków śląskich) z którą miałem okazję się wychowywać (była moją równolatką czy coś koło tego). To co się stało później w moim skromnym zdaniem jest objawem synchroniczności. Poszliśmy na targ, dywanu żadnego nie wybraliśmy, ale stała Pani koło kartonu z napisem "Oddam pieska w dobre ręce". A w środku dwa szczeniaki. Lucek natychmiast się zakochał (miał wtedy półtora roku i mógł popełnić taki błąd), Olga stwierdziła że nie chce słyszeć o psie, a ja z nadzieją w głosie zapytałem "Duże to to urośnie?", a Pani totalnie nie wyczuwając mojej intencji: "Nie, nie, mamusia była malutka, to one też nie będą wielkie." To obróciłem się na pięcie i idę w stronę odchodzącej Olgi. A Pani za nami krzyczy "Jak ich dzisiaj nie wydam to je utopię!". No to ja znów, w tył zwrot i mówię: "Pani da tą brązową". Olga tylko coś fuknęła, Lucek się ucieszył, ja zastanawiając się co właściwie robię przytachałem szczeniaka do domu (wcześniej zahaczyliśmy o weterynarza). I pies został. Jak się okazało trafnie wybraliśmy imię dla Ami bo jest do Ami bardzo podobno (zresztą obie są z Michałkowic).
Głupota (bo tak ją nazywamy) zaprzyjaźniła się z moim kotem Comą (który rezyduje u moich rodziców) pozwalając spłacić mu karmiczny dług który zaciągnął u poprzedniej Ami. Po drodze była kilka fajnych sytuacji, było kilka które mroziły krew w żyłach. Ale ogólnie myślę że wszyscy jesteśmy zadowoleni.

Jeszcze tylko taka anegdotka na koniec, jak przyjechała do nas moja siostra ze swoją córką Leną (podówczas czteroletnim brzdącem) to mała zakochała się w Amisi i biegała za nią wołając "Choć, sweety doggie". Ja usiłowałem to zmienić na "Smelly doggie" (ale bardziej pasuje do Larego), albo "Sily doggie" (do przyjęcia), ale kiedyś usłyszałem że oko Larego jest "creepy", a że Lary jest Big Bad Dog, to wychodzi że Amisi przysługuje tytuł Creepy Doggie. Zresztą zobaczcie sobie ją bez makijażu:



Wszystkie osoby i zdarzenia zostały zmyślone.

piątek, 16 grudnia 2016

Dlaczego właściwie wpadło mi do głowy pisanie bloga.

To ja zacznę od początku. Prowadzenie bloga o książkach doradzało mi, w ciągu ostatnich kilku lat, już kilka osób. Nie miałem, czasu, weny, ochoty, pomysłu. Próbowałem coś pisać, ale kończyło się zawsze tak samo. Wszelkie moje starania (albo działania mające przypominać starania) spełzły na niczym.
Najbliżej "sukcesu" byłem kiedy Janek Oko zaproponował mi żebym pisał recenzje na Kocham Książki. Napisałem dwie. Nie pamiętam nawet czy któraś się ukazała. Ot, słomiany zapał niedoszłego policjanta, papieża, gwiazdy rocka i kilku innych znanych i lubianych postaci popkultury.
A teraz przechodzę do właściwej historii. Tak się jakoś składa że w ostatni czwartek miesiąca (jak wypadają jakieś święta to w innych czwartek tak jak wczoraj) w Sofie Literackiej, Mateusz Świstak i Teofil Pawłowski (znany jako Andrzej Teofil) opowiadają Baśnie dla dorosłych. Po całym wydarzeniu idziemy do Teorii na piwo i szachy. Bo w Sofie nie ma jeszcze piwa i jest zimno. Może kiedyś będzie inaczej. Na razie chodzimy do Teorii.
Jak już dostanę od Mateusza i od Teofila łomot (co zdarza się coraz rzadziej na szczęście), wypijemy co mamy wypić, idziemy ze Świstakiem wyprowadzić moje psy (Teofil najczęściej już się wtedy zmywa, albo stoi za barem albo ma inne zajęcia, jakoś nigdy nie był z nami na spacerze z psami).
Psy jak psy. Ami jest "owczarkiem śląskim" albo "wilkorem karłowatym" typowym dla krajobrazu Michałkowic, Siemianowic, Katowic czy Bytomia, mała brązowa sunia będąca mieszanką jakiegoś jamnika, szpica, może szakala (jak się uśmiechnie to przypomina szakala) itd. Ma już prawie 7 lat, przezwaliśmy ją "Głupotą" mimo że jest bardzo mądrym i odważnym pieskiem (tere fere). Waży niecałe 10 kilo.
Drugim moim psem jest pseudobernardyn (może "moskal"?) Lary (nie ja mu tak dałem na imię! ale to osobna historia), ważący ok. 70 kilo, kudłaty, mocno stróżujący paskudnik który wyjątkowo przypada do gustu każdemu kogo nie pożre.
I taką oto wesołą gromadką: Ami, Lary, Mateusz i ja, idziemy na południe w miejsce oznaczone na mapach jako koniec cywilizacji albo kraina zamieszkana przez dziki.
A jak idziemy to gadamy. Rozmawiamy o różnych sprawach. Ja bardzo lubię mówić o psach. Nawijam jak najęty o molosach. I jak tak nawijałem kiedyś to wpadła mi do głowy pewna myśl, żeby wydać album poświęcony tylko Molosom. Z pięknymi zdjęciami, profesjonalnymi opisami (a nie tym gównem które najczęściej można spotkać w książkach o psach gdzie rasy nawet nie są odpowiednio nazwane) całym rysem historycznym i poradami ekspertów (zacząłem już nawet zbierać materiały).
No i jak szliśmy wczoraj przez ul. Pawią na Brynowie (piękna kolonia domków) to Mateusz zapytał:
"Jak ten twój album o molosach?". Opowiedziałem coś w stylu "No, zbieram materiały, coś tam piszę tylko boję się że zarzucę pomysł i nikt tego nigdy nie przeczyta". "To załóż bloga". No to założyłem. Daadaam!
Nie zamierzam się jednak skupiać wyłącznie na psach. Jest więcej rzeczy które lubię i o których chciałbym pisać. Obiecuję że będzie się tu pojawiał przynajmniej jeden wpis w tygodniu. Tak na dobry początek.


Wszystkie miejsca, zdarzenia i nazwiska zostały zmyślone.